Medaliony Motoryzacji - Martyna z Jaśkiem na "Ceberce" | Znany naszym czytelnikom projekt "Medaliony Motoryzacji - Janusz Kulig", w którym uczestniczy nasza redakcja, powoli zbliża się do końca. Jeszcze tylko przez kilka najbliższych tygodni dostępny będzie formularz rejestrujący wspomnienia o śp. Januszu Kuligu. Zebrany materiał to spora dawka wspomnień o tym znakomitym zawodniku. Swoje "Karty pamięci" złożyli bliscy i koledzy Janusza, sponsorzy i dziennikarze oraz wierni kibice rajdowi. Wszystkim bardzo serdecznie dziękujemy, a tych, którzy jeszcze nie zdążyli gorąco zachęcamy do podzielenia się z innymi swoimi wspomnieniami, refleksjami, opisem zdarzeń i innych okoliczności, zarówno tych z odcinków specjalnych, serwisów, treningów, jak również z innych mniej formalnych spotkań z Januszem, w ten sposób pamięć o Mistrzu z Łapanowa nie zaniknie !
Dzisiaj zaprezentujemy fragmenty jednego z ostatnich materiałów. Są to wspomnienia Martyny Wojciechowskiej - znanej dziennikarki telewizyjnej, autorki programu "Automaniak", a ostatnio " Dzieciaki z Klasą" i "Misja Martyn.
(.) Jesteśmy już po półgodzinnej rozmowie. Martyna właśnie skończyła obiad. Siedzimy w małej, sympatycznej japońskiej knajpce na Jana Pawła, w której się umówiłyśmy. Obie przyszłyśmy przed czasem. Nie ukrywam, że sprawiła mi powód do satysfakcji. Ona, dziewczyna na topie w szklanym okienku telewizora, niemal na co dzień. Pozwoliła na nagranie, rezygnując z samodzielnego tekstu. Powód ?
Takie pytanie nie padło z mojej strony, ale po tej przerwie ni stąd ni zowąd zaczęła zupełnie z innej beczki w melancholijnym tonie.
Zdecydowałam się przyjść, bo z jednej strony czuję niedosyt tego, co zostało po Januszu, a z drugiej - chwila ciszy. Mam poczucie, że niedoskonałość mojego sposobu wyrażania się, jest tak duża, iż nie jestem w stanie opisać Go tak jakbym tego chciała. Zazwyczaj sama piszę teksty. Tym razem usiadłam jednak nad kartką papieru i. nie odważyłam się nic napisać. Czuję, że nie umiałabym tego sformułować, tak jak On na to zasługuje. Janusz był i ciągle jest bardzo ważną osobą w moim życiu. To do Niego wykonałam pierwszy telefon na mecie rajdu Dakar, do niego dzwoniłam z każdego zdobytego szczytu. Wielokrotnie powtarzaliśmy sobie jednak, że i ja i On jesteśmy narażeni na to, iż ludzie chcą się przyjaźnić z nami z różnych, niekoniecznie przyjacielskich powodów. Nasza przyjaźń była natomiast zupełnie bezinteresowna, bo nic od siebie nie potrzebowaliśmy. Żadnych układów zawodowych, "załatwiania spraw". Liczył się tylko człowiek. Znałam Jaśka nie tylko jako zawodnika, kierowcę rajdowego czy prywatnego człowieka, bo wiele osób było blisko Niego. Z resztą teraz, po Jego śmierci każdy chciałby nazywać się Jego przyjacielem. Różnica pomiędzy naszą relacją i innymi polegała na tym, że była to przyjaźń damsko-męska. W prawdziwych męskich przyjaźniach często gada się o dziewczynach, chodzi na piwo, czasem szpanuje. Bo mężczyźni rzadko się przed sobą otwierają, nie mówią o rozterkach, wątpliwościach, nie błądzą po meandrach swojej męskiej duszy. A ze mną, kobietą, nie można było tak po prostu iść na wódkę więc gadaliśmy o życiu, o niespełnionych marzeniach, obawach, planach. Od śmierci Jasia zrobiło się pusto. Bardzo się zbliżyliśmy więc z Markiem Handwerkerem, Jego przyjacielem. Wspomnienia o Nim nas cementują.
To ja byłam osobą, która posadziła Janusza na motocykl. Wiem z opowiadań, że Janusz jeździł jako młody chłopak po rodzinnym Łapanowie WSK-ą czy jakimś innym wynalazkiem ówczesnej techniki. Potem przesiadł się do samochodu i zapomniał o dwóch kółkach, aż do roku 2001. Namówiłam Go żeby wsiadł na mój motor jako pasażer i zgodził się! Pamiętam to jak dzisiaj. Wsiadł na tę moją Hondę CBR 900 RR Fire Blade (a był to duży i dość ciężki motor) i zdziwił się, że drobna kobieta może sobie radzić z takim sprzętem. Dla mnie było to przeżycie - muszę przyznać. Ja, baba wiozę na moim motorze rajdowego mistrza Polski! Do jakiego stopnia musiał mi zaufać. Moja kobieca próżność została mile połechtana i szczerze mówiąc - wszystkie komplementy w porównaniu z tym wydarzeniem są niczym. Wtedy ruszyliśmy na trasę katowicką. Jechałam nawet dość szybko i pamiętam, że spojrzałam na Niego we wstecznym lusterku i. coś zaskoczyło. Spytał czy może sam poprowadzić. Wsiadł za kierownicę i oczy mu autentycznie zabłyszczały. "Słuchaj - mówi - mieć motor to było moje chłopięce marzenie". No i jak to bywa z marzeniami, czasami nie realizujemy ich z różnych powodów. A to rodzina się sprzeciwia, a to brak czasu. Tym razem, po latach ale jednak się udało. Zorganizowałam mu testy różnych modeli motocykli i w końcu stał się posiadaczem niebiesko-białej Yamahy R1. Cieszył się z niej jak dziecko. Jeździł bardzo ostrożnie, wolno, nie szalał ale buzia mu się cieszyła od ucha do ucha kiedy wracał z przejażdżki. Pamiętam kiedyś pojechaliśmy z Jasiem na wspólną wycieczkę motorami w okolicach Olsztyna. Był z nami Jurek Ciszewski i Ala Kowalska z Marlboro, którzy z Nim blisko pracowali. Alicja powiedziała wtedy, że członkowie zespołu i Jego sponsor martwią się, że sobie zrobi krzywdę na tym motocyklu, że to trochę nieodpowiedzialne z Jego strony, bo wystarczy przecież, jak ryzykuje życiem na trasach radowych. Pomyślałam wtedy, że nie darowałbym sobie gdyby coś mu się stało na jednośladzie, bo byłaby to trochę moja wina. Ale Jasiek był naprawdę bardzo spokojnym kierowcą. Może nawet tak spokojnym, że czasem mnie to irytowało. Modelowo przestrzegał przepisów, każdego kierowcę przepuszczał. Ja jak dojeżdżam do skrzyżowania, a zapala się żółte światło to przyspieszam. A On - zwalniał i stawał. Myślałam wtedy, że ja "już osiem razy bym przejechała". Przyznam szczerze, że był to powód naszych nielicznych zresztą spięć. Jasiek uważał, że zbyt agresywnie i nierozsądnie jeżdżę samochodem w ruchu ulicznym i w końcu kiedyś kazał mi się zatrzymać, wysiadł, trzasnął drzwiami i pojechał do restauracji taksówką. Z resztą miał rację, ale żeby to zrozumieć musiało minąć kilka lat. Nie wierzę jednak, że mógł zginąć w taki sposób. Każdy ale nie On. Z wypadku na Rajdzie Polski w 2001 wyszedł cało, a dlaczego tym razem los nie był dla Niego łaskawy? Nigdy tego nie zrozumiem.
No cóż nie ma Go dziś wśród nas. Byłam na tej wystawie w Krakowie poświęconej Januszowi i smutno mi się zrobiło, że tyle pracy, marzeń, zwycięstw i porażek można zamknąć w kilkudziesięciu zdjęciach. Ale ważne, żeby to robić. Czasami zastanawiam się ile sobie obiecujemy w chwili śmierci bliskiej osoby. Że teraz wszystko będzie inaczej, że będziemy zawsze pamiętać. Ważne ile z tego będziemy w stanie zrealizować, bo życie i szara rzeczywistość potrafi bezlitośnie weryfikować nasze plany. Tak szybko wracamy do codzienności. Trudno uznać, że czyjaś śmierć ma jakiś sens ale z pewnością coś w nas porusza, zmienia, powoduje że się na chwilę zatrzymujemy, że staramy się być ze sobą trochę dłużej. Mieliśmy taki zamiar, żeby te rajdy jakoś reanimować. Zatrzymać tamtą myśl i energię, którą Janusz w to wkładał. A jak na razie wszystko powoli, ale jak sądzę bezpowrotnie umiera. Od Jego śmierci byłam tylko przez chwilę na rajdzie Elmot 2005 i mam wrażenie, że wraz z Nim coś bezpowrotnie odeszło. Czasami rozmawiam z ludźmi, dla których motorsport był całym życiem a teraz zgodnie twierdzimy, że nie ma już po co jeździć na rajdy. Że bez Niego to już nigdy nie będzie to samo (.)
Więcej wspomnień można znaleźć na stronie "Medaliony Motoryzacji - Wspomnienia".
Ga Ga Art & KiM Rally |